Był 21 stycznia 1959 r., bardzo wczesny poranek, dla niektórych wręcz noc (w relacjach jest mowa o godz. 5:00-6:00 rano). Część gdynian jeszcze spała, ale niektórzy już pracowali w porcie i w magazynach. Pracownicy uwijali się też na statku Polskich Linii Oceanicznych (PLO) «Jarosław Dąbrowski». Wtedy jeszcze nie mogli wiedzieć, że są świadkami wydarzenia, które zyska sławę wśród ufologów, a także miano «polskiego Rosswell» (w Rosswel w USA doszło, jak wierzono przez lata, do katastrofy statku kosmicznego).
Pierwsze wzmianki w prasie o tym, że coś spadło do basenu w gdyńskim porcie, były nieśmiałe. Pojawiały się na samym końcu gazet — wspominał w Radiu Gdańsk Michał Miegoń z Muzeum Miasta Gdyni.
— opowiadał Miegoń. Jak wieść niesie, ciało stworzenia zostało przetransportowane do Moskwy.
W Gdyni szeptano też, że na miejscu katastrofy wojskowi znaleźli obiekt, który szybko wywieźli do sowieckiego garnizonu w Bornem Sulinowie. Co to było? To pytanie rozpalało wyobraźnię.
Cisza w mediach nie trwała długo. Dwa dni po katastrofie «Wieczór Wybrzeża» zamieścił taką oto relację:
Talerz zniknął, a chwilę później doszło do upadku w porcie. Gazeta wracała do sprawy wielokrotnie, cytując relacje świadków.
«Dziennik Bałtycki» przytaczał z kolei opowieść mieszkańca Orłowa:
Zachowała się też relacja dokera, który pracował na pokładzie wspomnianego statku PLO. Zainteresowała ona naukowców z PAN, bo ich zdaniem świadczyła o upadku meteorytu:
1000 zł za znalezisko
«Czy był to meteor, jasny bolid, albo może rakietowy pocisk zdalnie sterowany lub coś zupełnie innego?» — zastanawiali się razem z mieszkańcami lokalni dziennikarze. Zamiast odpowiedzi pojawiały się kolejne spekulacje.
Po półtora roku (w czerwcu 1960 r.) do sprawy wrócił «Dziennik Bałtycki», pisząc o planach ponownego zbadania basenu portowego. Naukowcy z Muzeum Ziemi Polskiej PAN oferowali nawet 1000 zł nagrody «za wydobycie meteorytu» — donosiła gazeta. Co prawda wcześniej niczego takiego nie udało się znaleźć, ale Jerzy Pokrzywiński z PAN przypuszczał, że fragment z Kosmosu wbił się głęboko w basen portowy. Musiał się jednak pogodzić z porażką. «Pracownicy portu wydobyli kolejne warstwy mułu, które następnie przesiali przez specjalną kratę. Niczego jednak nie znaleźli» — opisywał Onet.
Co tak naprawdę spadło w Gdyni?
Inna teoria głosiła, że w porcie spadł amerykański satelita SCORE, przodek satelitów komunikacyjnych. Za jego pomocą Amerykanie sprawdzali możliwość transmitowania ludzkiego głosu z orbity na Ziemię. Pierwsza transmisja z przestrzeni kosmicznej był to po prostu nagrany głos prezydenta USA, Dwighta Eisenhowera, który mówił o dokonaniach ludzkości.
Czy to możliwe, że SCORE, który wszedł w atmosferę 21 stycznia 1959 r., spadł na Polskę? Nie bardzo. Jak pisał w gazeta.pl dziennikarz zajmujący się technologiami wojskowymi, Maciej Kucharczyk, dane na temat jego orbity są dostępne w amerykańskich archiwach. Powołując się na te dane, oszacował, że «najdalej na północ» satelita «mógł dotrzeć gdzieś w rejon Libii czy Egiptu».
Foto: U.S. Air Force / Domena Publiczna
Rakieta Atlas B z satelitą SCORE na platformie startowej
-
Przeczytaj: «Atomowy węszyciel» zauważony nad Bałtykiem
Jak to zwykle bywa w przypadku niewyjaśnionych zdarzeń, część osób obstaje przy legendzie. Bronisław Rzepecki, kiedyś znany polski ufolog, wierzy, że w Gdyni «na 99 proc.» doszło do katastrofy UFO. Dwaj autorzy książki «Pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy», Milos Jesensky i Robert K. Leniakiewicz byli zdania, że Obcy szukali w okolicy Trójmiasta tajnej broni nazistów. W tej opowieści, co ciekawe, jest ziarno prawdy. Paliwem dla niej są informacje o niemieckim ośrodku badawczym: torpedowni w Babich Dołach.
Tajemnica z Gdyni fascynuje do dziś. Pisarz Łukasz Orbitowski wykorzystał ją w książce «Chodź ze mną».
— mówił Łukasz Orbitowski w rozmowie z Onetem. — Ufologia (…) była tym, w czym się odnajdywałem, będąc chłopcem — opisywał.
Starsi czytelnicy na pewno pamiętają boom ufologiczny w Polsce. – W tamtych latach pisaliśmy o UFO jako o niezidentyfikowanych obiektach latających, ale bez zmrużenia oka, na poważnie. Trudno się było zachowywać inaczej, bo do redakcji rzeczywiście napływały dziesiątki relacji z całego kraju – wspominał na łamach «Newsweeka» Marcin Kryst, dziennikarz popularnego w latach 50. i 60. pisma «Dookoła Świata».
Tematyka była popularna nie tylko w latach 60., lecz także później, aż do lat 90., kiedy zaczęła stopniowo powszednieć. Zainteresowanie podsycały kolejne doniesienia rzekomych świadków, artykuły, książki oraz filmy.
Ostatnio temat powrócił, bo raport o UFO opublikowała NASA. Badacze przyznali, że szukają «oznak życia» pozaziemskiego i nie odrzucają twierdzeń o tym, że poza Ziemią mogą istnieć «mniej lub bardziej rozwinięte organizmy».
Źródła: Dziennik Bałtycki — wydania archiwalne, dziennikbaltycki.pl, trojmiasto.wyborcza.pl, Radio Gdańsk, Newsweek, Onet, gazeta.pl
Más historias